Bez względu na to, ku jakiej tradycji duchowej się zwrócimy, wszędzie odczytamy to samo:
że odkrywanie swojej prawdziwej natury (samorealizacja, samospełnienie – jak zwał, tak zwał) polega na odejmowaniu od siebie, nie zaś na dodawaniu sobie czegokolwiek. „Ten, kto umrze, zanim umrze, ten nie umrze, kiedy umrze” – nauczają jedni. Drudzy głoszą: „Ten, kto kocha swoje życie, traci je, a kto nienawidzi swego życia na tym świecie, zachowa je na życie wieczne”.
Mędrcy mawiali też i podkreślają nadal, by strzec się fałszywych proroków. Prorocy ci wmawiają nam bowiem (a wielu z nas naprawdę to odczuwa, ponieważ przeróżne wymysły powsadzało sobie do głów), że tacy, jacy jawimy się sobie tu i teraz, jesteśmy niewystarczający; że musimy dopiero coś urzeczywistnić, zyskać wiedzę, poznać techniki, odkryć wiarę we własne możliwości, motywację, nauczyć się działać skutecznie, stać się wojownikami… – że powinniśmy zachłystywać się pełnią życia, niczego sobie nie odejmując, lecz jak najwięcej dodając.
I cóż… Nawet gdyby człowiek się zesrał (jak to określa moja serdeczna znajoma), to, wsłuchując się w pouczenia takich fałszywych proroków, i tak nosić będzie brzemię niespełnienia. Przecież dowody tego widać na każdym kroku.
Blog Wojciecha Szczawińskiego
https://szczaw.wordpress.com/2015/08/19/nawet-gdyby-czlowiek-sie-zesral/