Śmieję się głośniej
Katarzyna Kamińska
rozmowa z Basią Lipską, urodzoną we Wrocławiu joginką, o urodzie ciała, intuicji i gadżetach elektronicznych
– Na matę do jogi pierwszy raz weszłaś nie w jej kolebce w Indiach, ale w Japonii…
– Tak, chociaż kontakt z tego typu praktykami miałam od dziecka, bo jogę uprawiała w domu moja mama. Tyle że to nie były tylko ćwiczenia fizyczne, mama eksperymentowała też z dietą, medytowała. Zawsze gdy tylko gorzej się czułam, proponowała mi naturalne metody leczenia, jakieś dziwne sposoby oddychania. Ale ja oczywiście, jak to córka, nie słuchałam jej. Ale miało to duży wpływ na moje wychowanie: gdy wchodziłam do domu zła, mówiła, że nie powinnam obwiniać innych, tylko dotrzeć do źródła swojego gniewu. Jednak wtedy nie bardzo miałam ochotę to analizować.
– No ale ostatecznie to jednak mama miała rację.
– Początek mojego życia w Japonii, gdzie wyjechałam w 1997 roku zafascynowana wschodnią symboliką i sztuką, to był dość stresujący czas. Przeżyłam lekki szok, bo Japonia bardzo różni się od Kanady, gdzie się wychowałam. Kiedyś się rozchorowałam, a że nie umiem siedzieć bezczynnie, zaczęłam czytać „Autobiografię jogina” Paramahamsy Joganandy, czyli klasykę literatury orientalnej. Zapisałam się na zajęcia. Najpierw poczułam, że to bardzo relaksujące, ale już wkrótce zobaczyłam w jodze wyzwanie. Byłam strasznie napalona, wszystkiego chciałam się nauczyć, o wiele za dużo praktykowałam, czułam się, jakbym wsiadła do pędzącego pociągu. Bardzo szybko zrozumiałam, że chcę właśnie to robić.
– Skończyłaś jednak studia na wrocławskiej Akademii Sztuk Pięknych. Ale nie zostałaś plastyczką…
– Po studiach czułam pewien zastój, nie umiałam malować na zamówienie galerii, które chciały ładne, masowo produkowane obrazy. Tworzyłam więc w tym czasie mało i dla siebie.
– To był świadomy powrót do Wrocławia? Tu się urodziłaś…
– Tak, myślę, że zadziałały korzenie, ciągnęło mnie tu. Tu miałam dobre warunki, uczelnie, którą lubiłam.
– Artystka obudziła się w Tobie na nowo dopiero w Japonii?
– Gdy znalazłam się w Japonii, przeżyłam szok. Wszystko: jedzenie, architektura, całe otoczenie, wydawało mi się dziełem sztuki. Miałam wrażenie, że wszystko tam jest częścią jakiejś artystycznej instalacji. Zawsze interesowało mnie wzornictwo, aranżacja przestrzeni i tam pojawiły się ważne inspiracje.
– Jogę też postrzegasz jako sztukę?
– Nie. Joga jest czymś bardzo logicznym, kojarzy mi się bardziej z nauką. Cały czas w niej obserwujemy swój umysł, ciało, jego ruch, oddech… Myślenie o jodze jak o sztuce kojarzy mi się z marketingiem, ciało staje się w niej obiektem, który się dekoruje. A tu przecież w grę wchodzi głęboko duchowy aspekt, o którym nie można zapominać.
– Ale jednak byłaś modelką, pozowałaś w pozycjach jogicznych?
– Wtedy traktowałam swoje ciało jako obiekt artystyczny, to była działalność zupełnie z jogą niezwiązana. Przybierałam jakieś pozycje, ale to bardziej były akrobacje, bolało mnie po nich ciało.
– Brałaś też udział w sesji zdjęciowej haute couture.
– Wymyśliłam ten projekt, żeby pokazać, że kobiety nie powinny w jodze wyzbywać się kobiecości, a raczej ją rozwijać. Strój jest tu bardzo dobrym narzędziem – chciałam kobietom uświadomić, że może być nie tylko dekoracją, ale też wpływać na nasze samopoczucie, coś uruchamiać, zmienić.
– Dużo mówisz o kobiecości, dbaniu o siebie. Przywiązanie do tych spraw jest zgodne z jogą?
– Mam w sobie coś z uzdrowiciela. Zajmowałam się medycyną holistyczną i chcę pokazać kobietom proste naturalne sposoby, które działają na mnie. Mówię tu od diecie, dbaniu o ciało, no i jodze oczywiście. Te sposoby wymagają jednak dużych zmian w myśleniu. Całodniowy post jest o wiele trudniejszy dla naszej głowy niż ciała. Inspiruję więc zmiany w ciele, które przenoszą się na całe nasze życie.
– Obalasz mit jogina jako osoby oderwanej od rzeczywistości, zajętej czymś dziwnym, mistycznym. Jesteś nowoczesną kobietą, nagrywasz płyty DVD z jogą, używasz telefonu komórkowego…
– Jako jogin bardzo chciałam zrozumieć sposób myślenia Japończyków, żeby móc lepiej się z nimi komunikować. Są narodem mocno związanym ze zdobyczami techniki, lubią te wszystkie nowoczesne gadżety. Ja też dałam się w wciągnąć, ale wiem, że w każdej chwili mogę swobodnie odłożyć telefon. W Japonii zrozumiałam za to, czym jest dążenie do celu, dyscyplina.
– W Polsce jest inaczej?
– W Polsce czuję bardziej artystyczny klimat. To potwierdza się także na moich zajęciach: Japończycy wykonują polecenia. Ćwiczą bez wymówek i z wielkim zaangażowaniem, w Polsce czasem słyszę: „Nie mam dziś dnia, może jutro to zrobię…”.
– Kto przychodzi do Twojej szkoły na zajęcia?
– W Polsce częściej niż w Japonii pojawiają się lekarze, studenci, biznesmeni, nauczyciele innych stylów jogi. W Tokio byli to tancerze, ludzie trenujący sztuki walki, ludzie teatru, ale też urzędnicy i pracownicy biur. Ludzie poszukujący.
– Czego w jodze szukają kobiety, a czego mężczyźni?
– Męskie ciała częściej są na początku sztywne, więc mężczyźni szukają rozluźnienia. To wynika z ich konstrukcji i życiowej roli: spinają się, bo chcą rządzić, muszą zarabiać pieniądze, opiekować się rodziną. Kobiety są bardziej elastyczne. Szukają piękna, ale joga daje im też czas, który mają tylko dla siebie. Czasem jest też tak, że szukają siły i stabilności, zdecydowania.
– W Twoim życiu jest w ogóle miejsce dla mężczyzny?
– Tak, choć dość trudno mi wejść w związek, bo mężczyźni często mają wrażenie, że nie są dla mnie wystarczająco dobrzy. Patrzą, jak rano praktykuję, i mówią: „Wow! W takim razie muszę teraz zacząć ćwiczyć, muszę schudnąć…”. To nieprawda, ale niejednego już tak wystraszyłam (śmiech).
– Intuicja jest dla Ciebie ważna?
– Tak, od zawsze posługuję się nią, o wiele mocniej niż rozumowaniem. To nie jest jednak jakiś dziwny szósty zmysł tylko uwaga przywiązywana do każdej chwili. Przez to chyba zawsze byłam trochę inna niż wszyscy: głośniej się śmiałam, byłam trochę dzika.
Inną sprawą jest to, że zawsze jestem nieco obca. Mieszkałam w Kanadzie dwadzieścia pięć lat, a mimo to ludzie zawsze pytają, skąd jestem. W Japonii moja inność jest oczywista i nawet mi się to podoba, bo mogę być po prostu sobą. W Polsce czuję się dobrze, ale też nie do końca u siebie.
– Wrocław sprzed lat to miasto…
– Na pewno mniej kosmopolitycznie. Zmieniło się też myślenie ludzi – kiedyś o więcej rzeczy pytali, porównywali.
– A dziś?
– Teraz to jest miasto wielu nacji, spotykam tu dużo Azjatów. Wszyscy są bardziej otwarci, ale też bardziej zajęci sobą. No i moja rodzina nie wpada już w panikę, kiedy mówię, że dziś nic nie będę jadła… (śmiech)
Basia Lipska – artystka, modelka, nauczyciel ashtanga vinyasa jogi. Absolwentka wrocławskiej ASP. Pochodzi z Wrocławia, od piątego roku życia mieszkała w Montrealu, w 1997 roku przeniosła się do Japonii, gdzie razem z Kenem Harakumą założyła szkołę Ashtanga Yoga Japan oraz Museum Tokyo Studio. Od dwóch lat prowadzi we Wrocławiu cykliczne warsztaty ashtanga jogi.
Katarzyna Kamińska